bardzo nieprzyjemna. I jeszcze mają zwyczaj załatwiania różnych spraw przy okazji. Jeżeli nie widzą, to nic, a jak zobaczą, to zawsze:
— Zapnij guzik, dlaczego masz buty zabłocone, czy odrobiłeś lekcje, pokaż uszy, obetnij paznokcie.
I to nas uczy potrochu unikać, kryć się — nawet, jeżeli nic złego nie zrobiliśmy. A kiedy przypadkiem spojrzą, czekamy zaraz na jakąś uwagę. Może dlatego nie lubimy lizuchów. Może on nawet nie lizuch, tylko się zanadto kręci między dorosłymi, nie boi się ich wzroku, więc jest jakby w zmowie.
Kiedy byłem nauczycielem, robiłem tak samo. Zdawało mi się, że tak dobrze, że wszystko widzę i na każdy drobiazg zwracam uwagę. A teraz nie: dziecko powinno być swobodne, kiedy się na nie patrzę. A jeśli chcę coś powiedzieć, to nie, że mi się przypadkiem nawinęła, ale że naprawdę chcę mu coś powiedzieć.
No, siedzimy na schodach po ciemku. — A jak mamy siedzieć, jeżeli światło nie zapalone? — Rozmawialiśmy sobie. — A powiemy, że rozmawiamy, napewno nam odpowiedzą:
— O czem wy tam możecie rozmawiać? Pewnie o głupstwach jakich?
Juści, nie o mądrem. Tak sobie. A czy dorośli zawsze tylko mądrze rozmawiają? Dlaczego zaraz lekceważenie?
Dorosłym się zdaje, że dobrze nas znają. Co tam w dziecku może być ciekawego? Mało żyło, mało wie, mało rozumie. — Bo każdy zapomni, jaki był dzieckiem i myśli, że teraz dopiero najmądrzejszy.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.