z tramwajem. Dopóki nie urosnę, ciągle będzie przeszkadzało, ilekroć ubiorę.
Znów nie drobiazg, ale trwać będzie, bo ja wiem jak długo: pół roku, rok, wieczność.
Nie wspomniałem, że nagle na szybie żywą muchę dostrzegłem. Ucieszyłem się, pokryjomu cukier ściągnąłem i rzuciłem kilka okruchów. Karmiłem wiosnę. I niechby się odważyła Irena, albo kto ją skrzywdzić.
Korek od butelki znalazłem. Przyda się. Mam go w kieszeni w spodniach, przy łóżku.
Żołnierza widziałem na ulicy. Zrobiłem kilka kroków wojskowych. Salutowałem. Uśmiechnął się przyjaźnie.
Myłem twarz zimną wodą. Odczułem, jak kąpiel — dobra, zimna woda, — radość przelotna.
Gdy byłem dorosły, miałem dywanik stary, spłowiały, wyblakły. I raz na wystawie sklepowej widziałem taki sam, nowy, ten sam deseń, te same kwiaty. — Jakoś wolniej i pochylony powlokłem się dalej.
Kiedy byłem dorosły, po długiej zimie, wymyli w pokoju zakurzone szyby. Bardzo były zakurzone. Kiedym wrócił do domu, długo stałem przy oknie, zadowolony patrzyłem w przezroczyste okno.
Kiedy byłem dorosły, spotkałem raz dawno niewidzianego, zapomnianego wujka. Siwiuteńki idzie, laską się podpiera. Pyta się, co słychać. Odpowiadam:
— Starzeję się, wujku.
A on:
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.