a czuję żal. No, bo jakże? — W ławce — pięć godzin — i czytać — i zadania rozwiązywać?
— Proszę pani, śnieg.
— Prawda, proszę pani?
Pani ucisza łagodnie, potem już surowiej. Niecierpliwi się, ale zaprzeczyć nie może, czuje przecie, że mamy słuszność. No, bo jest.
— Proszę pani.
— Cicho.
Potem będzie:
— Kto się odezwie — kto piśnie — ostatni raz wam mówię...
Grozić będzie.
Więc znów nasza wina? Więc to my? Więc nie śnieg winien, tylko ciągle my?
Spaliśmy — w nocy — nawet nie wiedzieliśmy, możemy przynieść świadectwo rodziny — on spadł sam, z nieba. A jeśli nie wolno mówić, jeśli trzeba udawać, że nie widzieliśmy, nie wiemy, jeśli źle, brzydko, że wiemy i cieszymy się nawet — a no trudno. Niechaj i tak będzie.
Jeden tylko stoi w kącie.
Cichnę wraz z klasą. Kilka niespokojnych w okno spojrzeń i ostatnie na panią spojrzenie nadziei, że może jednak. I cisza już. I już tylko lekcja.
Niema dwunastu wystrzałów białego wesela dla dzieci.
Ktoś mówi coś nieciekawie.
Otwieram piórnik i liczę, ile mam stalek.
— Raz, dwa, trzy... Krzyżówka, serek, szóstka, oczko, Sienkiewicz, koniar — dwie, trzy krzyżówki.
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.