Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja tylko dwie kule, tam — daleko.
Krętacz — szachraj — kłamca.
Jesteśmy wszyscy solidarnie wplątani w nieszczęście. Czujemy, że niewinny jest i ten, który najnieszczęśliwszy wśród nas — bo prawdą jest, że szybę stłukł przypadek — że jej nie stłukł ani ten, który ją stłukł, ani nikt. Tak my w tej chwili czujemy, i pod grozą hańby nie wolno nic więcej powiedzieć, niż krótkie:
— Nie ja.
I niechętnie. Nawet to niechętnie, pod przymusem tylko.
Bo wy raczej odpowiedzcie, czy istotnie nie wolno nam wytłuc ani jednej szyby? A jeśli wolno bodaj jedną na rok, czy nie powinna nią być właśnie ta i teraz?
Wiem, że nie odpowiecie, bo nie znacie, nie rozumiecie śniegu. Nawet nie chcecie poznać, lekceważycie.
Więc powiem.
Takich pauz, jak dzisiejsza, ma człowiek w życiu niewiele. Czasem w ciągu całej zimy niema ani jednej. Bo musi być ciepło, bo inaczej śnieg będzie sypki i kuli nie ulepisz. I ręce marzną zanadto. Śnieg musi być wilgotny i głęboki. Za ciepło być nie powinno, bo się przecie roztopi. Musi spaść w nocy lub rano, żeby nie zdążyli uprzątnąć. Musi być pierwszy, nieporuszony, żeby nie było w nim ani kawałków lodu, ani grudek ziemi. My, znawcy śniegu i czciciele wszystko to mocno w duszy czujemy.
Wiemy, że jesteście z nas niezadowoleni. Bywa,