blizna, którą ojciec pokazuje synowi. — Dumny, bezbolesny ból, o którym się mówi:
— To nic. Głupstwo.
Odwracam się, aby spojrzeć na Janka, którego ździeliłem prosto w czoło, aż mu czapka spadła. Odrazu poczuł mój wzrok. Uśmiechnął się, błyskiem oczu odpowiedział:
— Pamiętam. Ale poczekaj: zaraz znów się zacznie. Nie daruję.
Nie wiem, czy my częściej się uśmiechamy, czy dorośli. Ale to pewne, że ich uśmiechy mało mówią, a my nasze rozumiemy dobrze, czasem więcej się powie uśmiechem, niż słowem.
Wymowne spojrzenie i wymowny uśmiech. Widocznie wiedzą, bo zabraniają oglądać się i uśmiechać w klasie.
Gdy znów będę nauczycielem, spróbuję porozumieć się z uczniami. Żeby nie było dwóch jakby wrogich obozów: z jednej strony klasa, a z drugiej on i kilku lizuchów. Spróbuję, żeby była szczerość.
Naprzykład w taki pierwszy dzień białego śniegu, nagle podczas lekcji klasnę w ręce i powiem:
— Niech każdy zapamięta dobrze, o czem w tej chwili myślał. Kto się wstydzi powiedzieć, niech powie, że nie chce, żeby nie było przymusu.
Pierwszy raz się nie uda. Ale będę częściej tak robił. Jak tylko zauważę, że klasa nie słucha.
I po kolei:
— O czem ty myślałeś? O czem ty myślałeś?
Jak kto powie, że myślał o lekcji, zapytam się:
— Czy tylko nie bujasz?
Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.