w głowę. I w samej rzeczy z rozbitej głowy chłopca poczęła się sączyć krew; taka sama czerwona sobie krew, jakaby się sączyła z głowy każdego maminsynka, Kaziunia, Władeczka, lub Janusia, albo posażnej jedynaczki — gdyby ci wypadkiem, padając na cenny bruk pryncypalnej ulicy, uderzyli głową o ścianę kamienicy, mającej siedm numerów hypotecznych, z których dwa fikcyjne: a prócz tego dług towarzystwa kredytowego miejskiego. W tem niema nic dziwnego.
Przechodnie owego miasta, — którem nie była Warszawa — otoczyli zwartem kołem leżącego chłopca. A że każdy przeciętny przechodzeń posiada między innemi mózg i język, więc owo licznie zebrane grono ludzi mogło myśleć i mówić, i w rzeczy samej myśleć zaczęło i mówić.
Jeden pan, jakkolwiek miał zawieszoną na guziku paczkę z ciastkami, jednakże westchnął i rzekł:
— Biedny chłopiec.
Ten pan musiał mieć nie tylko ciastka, mózg i język, ale i serce. Bo nie każdy umiałby się tak odrazu odezwać, a w dodatku jeszcze — westchnąć. W podobnych razach człowiek traci zdolność logicznego rozumowania, i tylko serce zupełnie odruchowo mogło podyktować organom mowy jego, podobnie wzniosłe, pełne miłości i poświęcenia — wyrazy.
Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.