Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

stworza. Nie im patrzeć na słońce przez dach szklany ptaszarni, nie im wdychać powietrze, zatrute rdzą żelaza, nie im śpiewać i dzwonić w hałasie i wrzasku. Cicho jakby usnęły, jakby bez skargi, jakby bez westchnienia.
Zasmucił się ptasznik, ale przelotnie, na chwilę.
Jeszcze miał tyle pieśni, że więcej nie pragnął.
I znów śmierć zawitała.
To orzeł zwalił się ciężko i zastygł. Ale on walczył zapewne, z niemocą, bo na piasku widać było ślady jego pazurów i szerokie koła rozwartych skrzydeł.
I teraz już dnia nie było, by nowy świeży trup nie smucił ptasznika.
A on brał go ostrożnie i szybko, by siebie oszukać i pozostałe przy życiu ptactwo oszukać — i niósł daleko, by nie patrzeć i prędko zapomnieć — i rzucał.
Teraz dłużej bawił w swej ukochanej ptaszarni, jakby pragnął nacieszyć się życiem pozostałych przy życiu, zatrwożony i smutny.
I jeszcze staranniej stokroć opiekował się swemi miłemi gośćmi, by zastąpić im to, bez czego żyć nie chcieli, czy nie umieli.
Puściej, coraz puściej było. Sokół padł, puhacz zginął, drobne ptactwo marło.