nałóg czystości, która przechodzi nieznacznie w elegancję, wykwint i inne subtelności cywilizowanego świata.
Poszedłem tedy do szewca, krawca, kapelusznika, rękawicznika, fryzjera — mierzono mnie na wszystkie strony, kręcono, obracano, szarpano, pchano, kazano mi siadać na krzesłach i stołach, chodzić, przysiadać, podnosić i opuszczać głowę, podskakiwać, przykucać: dręczono mnie w najniemożliwszy sposób. Prócz tego zabierano mi tyle czasu, że mocno zaniedbałem się w swych czynnościach, co było tem fatalniejsze, iż wydatki moje w nieszczęsnym owym miesiącu się potroiły.
Wreszcie byłem odziany tak, że porównywając siebie z wielu kręcącymi się po pryncypalnych ulicach durniami[1], nie dostrzegłem między nimi a sobą żadnej różnicy; nawet dla dopełnienia stroju kładłem tuberozę lub inny kwiatek w klapę tużurka.
Tryumf był oczywisty: wielka liczba ludzi, którzy dotychczas czekali na mój ukłon, zaczęła mi się kłaniać pierwsza. Niektórzy, nieznani mi z nazwiska, poczęli przystawać, ściskać serdecznie moją dłoń i pytać o adresy wykonawców po-
- ↑ Winno być: elegantami.