Uważacie? taki bęben, długości pięćdziesięciu centymetrów zaledwie, a już szelma przekorny, a już, drwiąc jakby z uświęconych zwyczajów, śmiał się urodzić nie tylko bez nazwiska, ale nawet jakoby bez ojca, i wielu jeszcze innych formalności.
— Czy aby pokornie, cicho, niepostrzeżenie Franek wślizgnął się między królów stworzenia?
Djabła tam: krzyczał, darł się i kopał, jakby nie jednego, ale trzech, i to wybitnych ojców posiadał.
— Oburzające — nieprawda?
— A no chyba.
— I ja tak sądzę.
Trudno: stało się.
— Urodzić się — nie znaczy jeszcze — żyć. Franek mógł się zrehabilitować jeszcze. Mógł w dwa, trzy albo jedenaście miesięcy po urodzeniu się — umrzeć. Tak czyni wiele dzieci, nietylko bez nazwiska, ale i z nazwiskiem. Rozejrzy się obywatel po izbie: duszno, ciemno, brudno, głodno, zbiera manatki i powiększa grono aniołków, choć o tem żadne z pism nie głosi.
Inna rzecz Franek: on postanowił na złość światu — żyć. Uważacie?
Matka oddała go na garnuszek, on nic; matka dwa miesiące zalegała w opłacie — on nic.
Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.