szar cały wsi, bo ten, kto liczniejszą rodzinę posiadał, więcej dostatku i większą otrzymywał izbę. Gdy się żenił chłopak, cała wieś szła na jeden dzień do roboty, by go ogospodarzyć: takich dni, z góry wyznaczonych, było w roku kilkanaście. Pozatem, nikt nikomu nie pomagał, a każdy wszystko robił dla siebie: był rolnikiem, krawcem, szewcem, kowalem, kołodziejem — wszystkiem. Swarów żadnych nigdy nie było.
Wieczorem, po pracy, zbierali się latem na polance i rozmawiali: temu to się zepsuło, tamtemu owo, ten wtedy spodziewa się przychówka lub potomka, a tamten wtedy. Ale byli i ludzie, którzy ładnie mówili i tych chętnie słuchano. Chętnie słuchano i tych, którzy głosem naśladowali leśnych ptaków śpiewanie. Inni znowu ciekawe rzeczy opowiadali: a to, że sok tej i tej rośliny pomaga na bóle brzucha, a to, że pług głębiej w ziemię wchodzi, jak mu się dziób zakrzywi, a to, że lepiej krowę doić w ten, albo inny sposób. Wynalazca mówił tak:
— Przyszło mi to do głowy, spróbowałem, i wyszło dobrze. Więc może to i co warte.
— A no dobrze, można spróbować — odpowiadano.
I po pewnym czasie przyjmowano nowość, lub odrzucano.
Potem zbudowano dużą izbę, gdzie się w zi-
Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.