— Jutro już do was nie przyjdę wieczorem, bo będę sobie drugą izbę budował.
Zdziwili się wszyscy:
— A po ci druga? — pytają.
— Zobaczycie, jak skończę.
I ciekawość ogarnęła wszystkich.
A Afron żwawo wziął się do roboty. Rąbał, piłował, rżnął, aż mu pot ciurkiem leciał z czoła. Dziwili się ludzie, że przybysz, zamiast wieczorem odpoczywać razem z innymi, biedzi się nad swoją drugą izbą. Dziwili się także, że ten przybysz nie je tyle, ile wszyscy, tylko co dzień jeden ser odkłada na bok i jedną miarkę mąki odsypuje, a chleba z niej nie robi.
Nareszcie stanęła izba duża, że w niej dużo osób mogło się pomieścić, a w tej izbie dużo ław.
— Co to z tego będzie?
— Jutro niech wszyscy do mnie przyjdą, to zobaczą.
Zebrali się wszyscy, bardzo ciekawi. A tu Afron tymczasem poukładał na stole wszystkie sery i dużo chlebów z tej zaoszczędzonej mąki — i mówi:
— Widzicie, tę izbę ja na to zbudowałem, żeby was ugościć.
Ździwili się wszyscy ogromnie, i jakoś im się zrobiło nieprzyjemnie:
Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.