Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

karzy, nauczycieli, kupców, literatów — każdy niemal przeklinał swój zawód, zawodził, biadał, skarżył się i ubolewał.
Zrazu nie zwracałem uwagi na dziwne zjawisko. Ale potem zacząłem ich porównywać z taksatorem lombardu paryskiego.
Ludzie zawodów tak zwanych wyzwolonych, ludzie o szerokim zakresie działalności — nie umieli skrzesać z siebie bodaj iskry zapału dla swego zawodu — martwe maszyny, bo za wrzuceniem honorarjum — wyrzucali ze siebie, wprawdzie nie pudełko landrynek, jak automat, ale receptę, powieść, poradę prawną, plan — szemat domu. I ani skry natchnienia, tfu! bodaj zapału, tfu! bodaj uczciwego zadowolenia, tfu! bodaj uczciwości zawodowej!.. Oj, czy nie zadaleko się posunąłem... Nieprzejednanie w formie zadzierania z całym światem i robienia sobie wrogów już zastawiłem w lombardzie życia, choć jeszcze płacę procenty — może wykupię.
Nie chcę twierdzić, by u nas postęp dlatego takim nadwiślanskim (kolejowym) krokiem się posuwał, że niema w nas umiłowania zawodu lub chęci do pracy wogóle — bo ja zastawiłem w lombardzie życia chęć wszelkiego twierdzenia kategorycznego. Bądź co bądź, podejrzliwie patrzę na tych pracowników licznych,