— Profesor idzie do cyrku? Ależ ja tego zgoła nie rozumiem.
Ażeby usprawiedliwić moje ździwienie, muszę zaznaczyć, że spotkany przezemnie jegomość jest historykiem, mólem książkowym, szperaczem — czem chcecie, tylko nie światowcem. W życiu swem ani razu nie był na operetce; nie wypił ani jednej filiżanki kawy ani w Nadświdrzańskiej, ani w Udziałowej, ani w Brystolu; nie widział nigdy w życiu ani Cavalieri, ani Battistiniego, ani Bellincioni; nie wie o istnieniu w Warszawie Filharmonji. Za to pierwszy przychodzi do sali bibljoteki publicznej i ostatni siłą zmuszany bywa do jej opuszczenia. Prawdziwe piekło z nim mają zarządy książnic prywatnych. Pozatem gotów jest dziesięć mil tłuc się zimą boczną drogą — w poszukiwaniu jakiegoś nieznanego ogółowi świstka, spleśniałego na strychu jakiegoś dworka zapadłego lub plebanji.
I taki oto człowiek powiada mi, że idzie do cyrku.
— Idziemy razem — postanowiłem nagle, widząc jego zniecierpliwienie.
— No dobrze: jak chcesz, to chodź. Ale może się wstydzisz? Bo u nas istnieje przesądne przekonanie, że cyrk — to zabawa dla dzieci
Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.