— Stryj tak tylko mówi... Stryj myśli, że ja jestem głupia i nie wiem, co gadam... A ja wiem, co mówię.
— Ależ nie: ty jesteś mądra.
— Widzi stryj: rano wstaję i jem, potem czytam, gram i znowu jem, potem czytam i idę z wizytą albo gdzie, i znowu jem, a potem idę do teatru, albo gdzie, i znowu jem. I potem kładę się spać i śpię... I wszyscy są dla mnie tacy dobrzy, że się mało nie wścieknę ze złości... A jak zrobię awanturę, to oni są jeszcze lepsi, że już wytrzymać wcale nie mogę... Nazłoszczę się, nazłoszczę, a potem mama się pyta, czybym czego nie zjadła, a tatuś kupuje bilety na koncert, albo jakąś niespodziankę, albo coś... Ach, żeby już raz umrzeć i skończyć z tem wszystkiem.
Zdjąłem okulary, podrapałem się wskazującym palcem w łysinę, i mówię:
— Moje dziecko, powinnaś iść do doktora.
A ona łap, cap! — wyleciała z pokoju, jak opętana...
Nie zdążyłem się jeszcze wykichać po zażytym niuchu tabaki, a tu ci wali do mojego gabinetu pani bratowa.
— Ciebie tylko mam — powiada — ale ty jesteś stary egoista, samolub. Po za twoją bibułą nic ciebie nie obchodzi, cały świat może ci się
Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.