I nuż rozwodzić się nad tem, że życie nic a nic nie warte, że majątek nie daje nic, ani szczęścia, ani nic, że nie warto było przez tyle lat pracować, mozolić się, oszczędzać, żeby potem, kiedy się już ma wszystko — nic nie mieć.
— Wiesz, czasem tobym wolał, żeby się te moje domy pozawalały, fabryka spaliła, a ogniotrwała kasa wyfrunęła przez komin. Przynajmniej miałbym jakieś kłopoty, miałbym o czem myśleć. A tu jak na złość wszystko mi idzie, jak chleb z masłem. Aż człowieka irytuje... Bo to jeden udaje, że go bawi polityka, a drugi udaje, że go bawią karty, a trzeci udaje, że go bawi zabawa, a naprawdę to oni chcą tylko oszukać się, żeby nie myśleć, że nie mają kłopotów... Wierzaj mi, że bez kłopotów człowiek może się na śmierć zanudzić.
— No, widzisz, a gdybyś ty tak wziął się do filantropji — to podobno dobra zabawa.
— Ba, kiedy nie wiem, jak się wziąć do tego.
— Mhm... Albo tak może do nauki — co?
— Za stary już jestem.
Ja się tam nie znam na tem, ale chyba są ludzie, którzy się znają na tem. Więc, kiedym zdjął okulary i stuknąłem się wskazującym palcem w łysinę, to przyszła mi taka myśl:
Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.