— A czem pan jesz?
— Zębami, językiem... gardłem... żołądkiem... No, nie wiem wreszcie.
Pan Jan był zupełnie wyczerpany. Oczy mu przygasły, nos się wydłużył, spiekłe wargi leniwie się poruszały, kąty ust opuściły jak do płaczu.
— Czy przyznaje mi pan teraz, że pan nie wiedziałeś, dlaczego pan żyjesz? Czy pan przyznaje mi, panie Janie, że moje pytanie, pozornie tak proste, okazało się niezmiernie złożone i zawiłe?
— Przyznaję.
— Czy pan przyznaje, że każdy człowiek, który żyje, powinien choć trochę wiedzieć, dłaczego on żyje?
— No tak... Ale widzi pan: jak się już tak wszystko wie, to potem człowiekowi tak jakoś dziwnie, bo mu się zdaje, że on nic nie znaczy na świecie. Przedtem to mi się zdawało, że ja rzeczywiście jestem czemś bardzo ważnem, a teraz...
— Myli się pan. Gdy się wie — nie wszystko, bo wszystkiego się nie wie, ale trochę tylko, to dla człowieka jasnem się wówczas staje, poco on żyje. Rozważyliśmy pokrótce, panie Janie, dlaczego pan żyjesz; czy chcesz pan teraz przyjrzeć się temu, poco pan żyjesz?
Pan Jan zerwał się z krzesła i wyskoczył oknem. Pogotowie udzieliło mu pierwszej pomocy.
Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.