Tak, tak: jestem zrujnowany doszczętnie.
Majątek, praca lat dziesiątków, imię bez skazy, stosunki — wszystko przepadło; rodzina, przyjaciele, znajomi — wszyscy mnie opuścili.
Pozostałem sam, przedwcześnie osiwiały, złamany na duchu i ciele, z sercem, posiekanem jak klops.
A przecież myśl była piękna, intencje czyste.
Chciałem uczynić Warszawę najbogatszem w świecie miastem, a na kraj cały miał spłynąć złoty deszcz dobrobytu, ba, nawet bogactwa.
Dzięki niebywałemu zaufaniu, które zdobyłem sobie wśród wszystkich fabrykantów i przemysłowców mamy — Europy, junaka — Ameryki, żółtej Azji, czarnej Afryki i niemowlęcia — Australji; dzięki kredytowi wszystkich finansowych instytucji globu naszego — postanowiłem założyć w Warszawie wszechświatowe biuro i najwszechświatowszy rynek wszelkich wyrobów i produktów — wszystkiego, co dają