Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

oszust; jeżeli nie myślisz, żem dobroczyńca, toś obłudne, a ja — deprawator.
Ochrona jest ciasna, wychowawczyni wasza skromnie wynagradzana, przybory do nauki freblowskiej bardzo ubożuchne; ale ja przecież nie mogę żonie nie sprawiać sukien balowych, a sam nie mogę nie palić cygar. A to, że tam coś tego, na ochronę, tom jeszcze nie opiekun, a tembardziej — dobroczyńca, tylko... tak sobie.
Takbym sobie pomyślał i umarłbym zupełnie ze wstydu...
Ale nietylko o tem chciałem powiedzieć.
Utarł się zwyczaj, że ludzie składają ofiary zamiast wieńców. I to bardzo się podoba ogółowi. A jak jeszcze ktoś zastrzeże w ostatniej woli, że nie chce kwiatów, to jest już zupełnie w dobrym tonie i modne.
Nie chcę, żeby mnie źle zrozumiano. Owszem, więcej korzyści przyniosą pieniądze, złożone bodaj na towarzystwo ratowania tonących, niż zwana wieńcem dziura, oblepiona zielskiem. Ale niech się owym ludziom nie zdaje, że są dobroczyńcami. Boć ostatecznie koszt ten sam, a ma się drukowane nazwisko nietylko swoje, ale i nieboszczyka, czyli, że dziesięć rubli rozkłada się na dwie pięciorublówki, dla siebie i nieboszczyka — po połowie.
Doprawdy, ja nie chcę nikogo urazić. Raz