ciły się do młodzieży, aby zamiast uczt pożegnalnych — składali zebrane pieniądze na cele, jakie im do serca najbardziej przypadają.
Mogą z nich być w przyszłości lekarze. Może zjadą się do Warszawy na narady w sprawie hygieny miast, miasteczek i wsi. Może i wówczas nie urządzą uczty z winem i toastami, ale tak bardzo potrzebne grosze na inny cel przeznaczą.
Tylko ani oni, ani nikt, niech ich nie nazywa dobroczyńcami. To będzie tylko fakt uczciwy, pierwsza rata w spłacie obowiązku.
Obowiązek — to bardzo, bardzo rzadko używany wyraz. Bo, gdy kto tylko weźmie się do regulowania z nim rachunku na warunkach niewypłacalnego dłużnika — na dwa, trzy, cztery, najwyżej pięć procent — już wrzeszczy ździwiony tłum:
— Dobroczyńca.
A bankruta, który zapłacił część należności, nikt nie nazywa inaczej, niż bankrutem.
Bo wierzyciel — to obowiązek fizyczny (wyrok, komornik, koza), a ten — to tylko moralny (ani wyroku, ani komornika, ani licytacji).