setki matek, ojców i ich dzieci. I rzuciłem się w tłum i zacząłem ich zabijać.
I syn mój zwyciężył...
Żona mówiła mi nazajutrz, że krzyczałem przez sen, wymachiwałem rękami, a czoło moje zroszone było chłodnym potem.
Jednakże nie koniec jeszcze.
Synek mój rósł.
Ze ździwieniem spostrzegłem, że maleje mu korpus a rośnie głowa.
Zrazu nie zwracałem uwagi na dziwne zjawisko. Myślałem o rzeczach stokroć ważniejszych: chłopiec mój nie wiedział gdzie jest Etna i w którym roku urodził się Karol Wielki — wówczas nienawidziłem go, wydrapywałem mu oczy, morzyłem głodem. Gdy przynosił upragnioną czwórkę, zmieniałem się w jego czciciela, uległego sługę, niewolnika. Rozporządzał wówczas osobą moją bez zastrzeżeń.
I tak, raz po raz, to byłem katem jego, to ofiarą.
Aż stało się.
Ktoby w snach szukał sensu?
Idzie ulicą mój syn. Na cienkich, jak patyki nogach, kołysze się wielka głowa — tułowia ani śladu — z policzków wyrastają mu dwie maleńkie rączki, jak niemowlęcia.
Podtrzymuję go, gdyż patykowate nogi nie
Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.