Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

Myślałem na razie, że może rzeczywiście powiedziałem coś niestosownego, tak mnie to znienacka zaskoczyło.
— A cóż ja, u licha, powiedziałem?
— Właśnie to źle, żeś pan nic nie zrobił i nic nie powiedział.
— A cóż ja miałem robić?
— Reagować na zniewagę, na obelgi...
— O, ta... ta... ta... Reagować!... Byłby mnie jeszcze więcej zwymyślał... Przecież chciałem mu odpowiedzieć, to odpowiedział, że się nie umiem zachowywać.
A ten, panie, chłystek, gołowąs, panie:
— Ja do pana nie mówię.
Dopiero jeden wstał i mówi:
— Panu się zdaje, że to tak można. U nas o dymisję nie tak znowu trudno, a o nową posadę za to — to trudno.
— Więc, zdaniem pana, należy sobie pozwolić w gębę pluć?
— Pluć nie pluć, ale jak kto ma żonę i dzieci...
— Tembardziej, jak kto ma dzieci — powiada młokos.
Słyszane to rzeczy?
— Jakto: tembardziej? — pyta ten rozsądny kolega. — To dzieci mają potem z głodu zdechnąć?