cież rządzić dla szczęścia narodu, a nie — w berka i palanta grać tylko. Ale nic. Nie powiedział mu tego.
— Trudno Felku, stało się. Już oni siedzą w więzieniu.
— Niech siedzą, jeśli taka wola waszej królewskiej mości.
— Ba, patrz ile tu papierów nie podpisanych. A jak nie podpiszę, nie będzie ani kolei, ani fabryk, no — nic.
— No, to podpisać trzeba.
— Nie. Poczekaj. Słuchaj: ja bez nich nic nie wiem. Nawet starzy królowie nie mogą się obejść bez ministrów.
— No to można ich wypuścić.
Maciuś mało nie rzucił się Felkowi na szyję z radości. Takie proste, a nie przyszło mu do głowy. Rzeczywiście nic się złego nie stało. Może ich w każdej chwili wypuścić. Ale postawi im warunki. Nie będzie im się wolno tak rozporządzać — będą musieli się go słuchać. Nie, żeby on król musiał wykradać z kredensu, albo z ogrodu własnego coś dla przyjaciela, albo przez kratę z zazdrością patrzeć na zabawy chłopców. On też się chce bawić. Chce, żeby jego nauczycielem był poczciwy kapitan, pod którego rozkazami przebył całą wojnę. Cóż on wreszcie chce tak złego — chce być wesołym chłopcem, jak każdy, żeby go nie męczyli.
Felek nie mógł być długo, bo miał jakieś ważne interesy na mieście, przyszedł tylko pożyczyć trochę pieniędzy — niewiele: tylko na tramwaj i może na papieros i czekoladę.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.