— Ależ bardzo chętnie. Masz Felku.
I Maciuś znów został sam.
Mistrz ceremonji jakoś go unikał, guwerner gdzieś się schował, a lokaje przesuwali się cicho, jak cienie.
I nagle Maciusiowi przyszło na myśl, czy oni wszyscy nie uważają go czasem za tyrana.
I strach go ogarnął.
To byłoby przecież okropne. Maciuś był prawnukiem Henryka Porywczego, który ludzi zabijał, jak wrony.
Co tu robić, co robić?
Żeby choć Felek znów przyszedł albo kto.
I cicho wszedł do pokoju stary doktór Maciusia. Ucieszył się Maciuś szczerze.
— Mam ważny interes — zaczął doktór nieśmiało. — Boję się jednak, że mi wasza królewska mość odmówi.
— A cóż ja tyran jestem czy co? — zapytał się Maciuś, uważnie patrząc doktorowi w oczy.
— E, skądby znów tyran. Tylko, że przychodzę w trudnej sprawie.
— Jakiej?
— Chciałem prosić o parę drobnych ulg dla uwięzionych.
— Mów śmiało doktorze. Na wszystko z góry się zgadzam. Ja się na nich wcale nie gniewam, ja ich wypuszczę z więzienia, tylko muszą mi obiecać, że się zabardzo rozporządzać nie będą.
— O, to prawdziwie królewskie słowa — zawołał uradowany doktór. I śmiało zaczął wyliczać prośby uwięzionych. — Prezes ministrów prosi o poduszkę,
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.