swego pałacu, wpadł prędko do ogrodu, gwizdnął na Felka.
— Widzisz Felek, teraz jestem już prawdziwym królem. Już wszystko dobrze.
— Waszej królewskiej mości, ale mnie niebardzo.
— Dlaczego? — zapytał zdziwiony Maciuś.
— Bo mnie ojciec tak sprał za ten papier, że mi szrapnele przed oczami latały.
— Sprał cię, powiadasz? — zdumiał się Maciuś.
— A tak. „Prawo królewskie — powiada — dawać ci fawory, a moje ojcowskie prawo, kundlu jeden, kości ci porachować. W pałacu ty królewski, a w domu ty plutonowski. A ojcowska ręka pewniejsza od królewskiej łaski“.
Maciuś był ostrożny. Już wiedział, że tak odrazu nic nie należy robić. W życiu tak, jak na wojnie: jeżeli chcesz zwyciężyć, musisz dobrze się przygotować do ataku. Pospieszył się z tym papierem — i głupstwo palnął. Sobie kłopotu narobił i Felkowi bólu. A teraz wstyd i ujma dla jego królewskiego honoru. Bo jakże: on król daje papier, a jakiś plutonowy bije za jego papier królewski.
— Słuchaj Felek, troszkę pospieszyliśmy się. Pamiętasz: ja nawet chciałem trochę zaczekać. Ja ci muszę jedną rzecz wytłomaczyć.
I opowiedział Maciuś, jak było z tą czekoladą.
— Królowie nie mogą robić wszystkiego, co chcą.
— No tak. Wasza królewska mość...
— Słuchaj Felek, mów mi dalej po imieniu.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.