Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mości królu, oni teraz będą udawali przyjaciół, niby że już po wojnie, ale będą się zawsze starali wszystko na swoją stronę.
— Niby to ja nie wiem — powiedział Maciuś, ale w duszy rad był, że go ostrzeżono i postanowił sam żadnych papierów tam nie podpisywać. Bo rzeczywiście, dziwne mu było, dlaczego nikogo z ministrów nie zaprosili.
— Będę się pilnował — dodał Maciuś.
Wszyscy zazdrościli Maciusiowi, że jedzie tak daleko. Pakowali kufry, krawcy przynosili nowe ubrania, szewcy nowe buty. Mistrz ceremonji biegał po całym pałacu, żeby czego nie zapomnieć. Helcia i Stasio aż skakali z radości.
Wreszcie zajechały dwa samochody, do jednego wsiadł król Maciuś i kapitan, do drugiego — doktór, Helcia i Stasio — wśród wiwatów przejechali miasto; na dworcu oczekiwał ich królewski pociąg i wszyscy ministrowie.
Maciuś jechał już raz z wojny królewskim pociągiem, ale był bardzo zmęczony, więc nie mógł się tak dobrze przyjrzeć wszystkiemu. Teraz było zupełnie co innego. Jechał sobie dla przyjemności, więc mógł o niczem nie myśleć. Należał mu się przecież wypoczynek po takiej ciężkiej wojnie i po takiej pracy.
Z radością i ze śmiechem opowiadał, jak ukryty pod derką chował się przed porucznikiem, a teraz swym nauczycielem. Mówił o zupie, o pchłach, które go gryzły, o spotkaniu z ministrem wojny, kiedy z drabinki nad obórką patrzał na pociąg, którym teraz jedzie.