Jeśli wieczorem nie byli w teatrze, król grał na skrzypcach, ale jakoś smutnie, że trzeba było westchnąć.
— Jacy rozmaici są królowie — pomyślał Maciuś.
I powiedział:
— Podobno wasza królewska mość ma ogromny dom, ale to bardzo–bardzo wielki.
— Ach, tak. Nie pokazywałem go waszej królewskiej mości, bo to gmach parlamentu. Ponieważ w waszem państwie niema ludowładztwa, sądziłem, że nie będzie ciekawe.
— A jabym bardzo chciał ten... ten... parlament zobaczyć.
Maciuś nie zrozumiał, o czem król mówił i pomyślał znów:
— To dziwne: co robili królowie sto, dwieście i tysiąc lat temu, tyle mnie uczyli, a nie uczą jakoś, co robią królowie i jacy są teraz. Gdybym ich znał dawniej, może nie doszłoby wcale do wojny.
Król znów zaczął grać na skrzypcach, a Maciuś, Helcia i Stasio słuchali.
— Dlaczego wasza królewska mość gra tak smutnie?
— Bo życie jest niewesołe, mój przyjacielu. A już chyba najsmutniejsze jest życie króla.
— Króóóla — ździwił się Maciuś — a tamci tacy weseli.
— I oni są smutni, kochany Maciusiu, tylko przy gościach udają, bo taki jest zwyczaj, bo tak każe etykieta. Jakże mogą być weseli królowie, którzy przegrali dopiero co wojnę.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.