— Ach, to dlatego się martwi wasza królewska mość.
— Ja najmniej z nas trzech. Ja nawet jestem zadowolony.
— Zadowolony? — jeszcze bardziej zdumiał się Maciuś.
— Tak, bo nie chciałem tej wojny.
— Więc po co było wojować?
— Musiałem, — nie mogłem inaczej.
„Dziwny jakiś król — pomyślał Maciuś — nie chce wojować, a wypowiada wojnę, i cieszy się, że przegrywa; zupełnie dziwny król?“
— Wygrana wojna — to wielkie niebezpieczeństwo — mówił król jakby do siebie. Najłatwiej zapomnieć wtedy, po co się jest królem.
— A po co się jest królem? — naiwnie zapytał się Maciuś.
— Przecież nie po to, żeby nosić koronę, a — żeby dać szczęście ludności swojego państwa. A jak dać szczęście? Wprowadza się różne reformy.
„Ocho — to ciekawe“ — pomyślał Maciuś.
— A reformy — to najtrudniejsze — tak, to najtrudniejsze.
I tym razem tak smutnie zagrały skrzypce, jakby płakały, jakby się stało nieszczęście.
Długo w noc rozmyślał Maciuś. Przewracał się z boku na bok, a w uszach śpiewała mu smutna pieśń skrzypiec.
— Jego się zapytam. On mi poradzi. To musi być dobry człowiek. Jestem królem–reformatorem, a nie wiem, co to są reformy. A on mówi, że to takie trudne.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.