Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

To znów myślał:
— Może on kłamie. Może oni się umówili między sobą, żeby właśnie ten trzeci dał mi do podpisania jakiś akt.
Bo nieraz już dziwiło Maciusia, dlaczego nic nie mówią z nim ani o pożyczce ani o niczem. Przecież królowie zjeżdżają się, żeby mówić o polityce, o różnych ważnych rzeczach. A oni nic. Myślał, że nie chcą z nim mówić, bo mały. Więc dlaczego znów ten trzeci rozmawia z nim, jak z dorosłym.
Maciuś polubił smutnego króla, ale mu nie ufał. Bo królowie wcześnie uczą się być nieufni.
Chcąc prędzej usnąć, zaczął sobie Maciuś nucić półgłosem najsmutniejszą piosenkę, gdy nagle usłyszał kroki w sąsiednim pokoju.
— Może mnie chcą zabić? — przemknęło mu przez głowę, bo słyszał i o takich wypadkach, gdy królów wciągano w zasadzki, żeby ich skrytobójczo zgładzić. Możeby mu to nie przyszło do głowy, gdyby długie rozmyślania i ta żałobna pieśń nie rozdrażniły go bardzo.
I Maciuś szybko nacisnął guzik elektrycznej lampy. Poczem rękę wsunął pod poduszkę, gdzie miał rewolwer.
— Nie śpisz, Maciusiu?
To był król.
— Nie mogę zasnąć.
— Więc i małym królom ciemne myśli spędzają sen z powiek? — z uśmiechem powiedział król, siadając przy łóżku.
I nic nie mówił więcej, tylko patrzał. I Maciuś przypomniał sobie że tak patrzał na niego