Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Idzie dalej, znów jakiś szmer: ktoś idzie za nim. Wyjął Maciuś rewolwer i czeka.
A to szła mała murzynka, córka króla ludożerców, wesoła Klu–Klu. Poznał ją Maciuś, bo księżyc jasno świecił, ale dziwi się, czego ona chce.
— Czego chcesz, Klu–Klu — pyta się Maciuś po murzyńsku, bo się już trochę nauczył.
— Klu–klu kiki rec — klu–klu kin brum.
Jeszcze coś długo mówiła, ale Maciuś nic nie rozumiał. Spamiętał tylko:
— Ki–ki, rec, brum, buz, kin.
I widział, że Klu–Klu była bardzo smutna i płacze; żal się zrobiło Maciusiowi małej Klu–Klu: pewnie ma jakieś zmartwienie. Więc dał jej swój zegarek, lusterko i ładną flaszeczkę. Ale Klu–Klu nie przestała płakać.
Co to być może?
Dopiero jak wrócił, spytał się profesora, a ten wytłómaczył, że Klu–Klu bardzo kocha Maciusia i chce razem z nim jechać.
Maciuś prosił profesora, żeby wytłomaczył Klu–Klu, że nie może jechać sama, że pewnie tatusia jej króla Bum–Druma poproszą do Europy i wtedy napewno będzie mogła z ojcem przyjechać.
I już nie myślał Maciuś więcej o małej Klu–Klu tembardziej, że przed wyjazdem bardzo dużo było do roboty. Na pięćset wielblądów ładowano skrzynie ze złotem i drogiemi kamieniami, różne owoce smaczne, napoje, różne afrykańskie przysmaki, wina i cygara na prezent dla ministrów. Umówił się, że za trzy miesiące przyśle klatki na