Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.


Tymczasem ministrowie Maciusia opracowali całą konstytucję i czekają.
Czekają, czekają, a Maciuś nie wraca i nie wraca. Gdzie się podział, nie wiadomo. Okrętem dojechał do Afryki, koleją jechał aż do ostatniej osady murzyńskiej koło pustyni. Mieszkali w namiotach, i oficer białego garnizonu rozmawiał z nimi. Potem przyjechały wielbłądy od króla ludożerców, ale dalej nikt nic nie wiedział.
Aż tu przychodzi telegram, że król Maciuś żyje, że już wsiadł na okręt i wraca do domu.
— Jak się Maciusiowi wszystko udaje — mówili z zazdrością zagraniczni królowie.
— Szczęśliwy ten Maciuś — mówili ministrowie i ciężko wzdychali, bo myśleli, że jeśli im było trudno poradzić sobie z Maciusiem, kiedy wrócił z wojny, to ile trudniej będzie teraz, kiedy wraca z kraju ludożerców.
— Jak wrócił z wojny, to nas do kozy wsadził, a teraz, kto wie czego się tam nauczył: jeszcze nas pozjada.
Maciuś wracał bardzo wesoły, że mu się podróż tak udała. Opalił się na słońcu, urósł, miał doskonały apetyt i nie wiedząc, co mówili między sobą ministrowie, postanowił sobie zażartować.