— Ten chłopiec pisze, że mu potrzebne buty. A może kłamie. Jak mu król pośle buty, on je może sprzeda i kupi sobie różne głupstwa.
Maciuś musiał przyznać, że to słuszna uwaga. Pamiętał, jak na wojnie w ich oddziale był jeden żołnierz, który sprzedawał buty i kupował wódkę, a potem znów przychodził po buty, że mu się podarły.
To wielka szkoda, że ludziom nie można wierzyć; ale co robić?
— Można jeszcze i tak zrobić, że jak urzędnicy sprawdzą, że to prawda, królewska kancelarja pośle po dziecko, i ono przyjdzie na audjencję, i wasza królewska mość sam będzie dawał, o co ono prosiło.
— Owszem, to dobra myśl — pomyślał Maciuś. Ja chcę na audjencji przyjmować nietylko zagranicznych posłów i ministrów, ale i dzieci.
Więc dobrze. Teraz już Maciuś wiedział, co ma jako król dzieci, robić. Rano będzie miał lekcje do dwunastej. O dwunastej królewskie śniadanie. Potem godzina audjencji dla posłów i ministrów, potem do obiadu czytanie listów. Po obiedzie audjencja dla dzieci, potem posiedzenie z ministrami aż do kolacji. A potem spać.
Kiedy już plan dnia został ułożony, Maciusiowi się smutno zrobiło. Przecież ani godzinki nie miał na zabawę. A no trudno: jest królem, chociaż mały jeszcze, a król musi dbać nie o siebie, a o wszystkich.
Może później trochę, jak już wszystkim da to, co im potrzebne, będzie miał Maciuś i dla siebie jakąś godzinę dziennie.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.