Maciuś bardzo nie chciał teraz wojny. Nie chciał się odrywać od roboty. Coby to było; rzemieślnicy znów musieliby iść do okopów, i domy byłyby nieskończone. A Maciuś chciał, żeby już w tym roku w lecie dzieci wyjechały na wieś, a w jesieni żeby się zebrały oba sejmy: dla dorosłych i dla dzieci.
— Więc co robić, żeby nie było wojny? — pytał się Maciuś, chodząc wielkiemi krokami po gabinecie, założywszy ręce do tyłu.
— Trzeba, żeby zagraniczni królowie pokłócili się między sobą i żeby najsilniejsi zaprzyjaźnili się z Maciusiem.
— Ach, to byłoby doskonale. Ja myślę, że trzeci smutny król, który gra na skrzypcach, mógłby się z nami zaprzyjaźnić. On mi wtedy mówił, że nie chciał ze mną wojować wcale, i jego najmniej pobiłem, bo był w rezerwie, i on sam mi radził, żebym zrobił reformę dla dzieci.
— To bardzo ważne, co mi wasza królewska mość mówi — powiedział minister spraw zagranicznych. Tak, on może się z nami zaprzyjaźnić. Ale ci dwaj, to zostaną zawsze naszymi wrogami.
— Dlaczego? — zapytał Maciuś.
— Ten pierwszy gniewa się, że u nas lud będzie rządził.
— A co to jego obchodzi?
— Bardzo go obchodzi: bo jak jego naród się dowie, to także zechce rządzić, nie będzie chciał być najgorszy, nie pozwoli mu się rozporządzać. I będzie u niego rewolucja.
— No, a drugi?
— Drugi? — Hm, z nim można się porozumieć.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.