Cała polanka przed królewskim namiotem pełna była ludzi. Głowa koło głowy.
— Coś się musiało stać. Albo Bum–Drum umarł, albo jest jakieś święto.
— No dobrze, ale nie możemy przecież na łby im wjeżdżać.
— A no, trzeba wznosić się i opadać, aż zrozumieją, że muszą się rozejść, bo inaczej ich porozbijamy.
Siedem razy podnosili się w górę i zniżali, aż dzikusy zrozumieli, że ten wielki ptak chce usiąść na polance, więc nie bez trudu — cofnęli się między drzewa — i aeroplan spokojnie wylądował.
Ledwo Maciuś stanął na ziemi, gdy podbiegło do niego jakieś kudłate zwierzątko i z całej siły pochwyciło go za szyję.
Kiedy Maciuś postał chwilę, i już przestało mu się kręcić w głowie i migać przed oczami — rozpoznał tuż koło twarzy kędzierzawą głowę murzyńskiego dziecka; a gdy dziecko podniosło głowę i spojrzało mu w oczy, Maciuś poznał odrazu córkę królewską, małą miłą Klu–Klu.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.