niejszą przyjaciółką na świecie i że Maciusiowi żadne nie grozi niebezpieczeństwo — ani teraz ani w przyszłości.
Mimo zmęczenia, Maciuś całą noc nie spał.
Nad ranem dopiero uspokoiły się trochę krzyki, i Maciuś zasnął. Ale znów go obudzili, znów posadzili na tronie, i każda grupa murzynów składała prezenty. Maciuś uśmiechał się, dziękował, ale rozumiał, że na całym świecie niema tylu wielblądów, żeby to wszystko przewieźć przez pustynię. Zresztą zagraniczni królowie przed samym wyjazdem Maciusia oświadczyli, że tylko klatki z dzikiemi zwierzętami przepuszczać będą przez swoje państwa, ale nic więcej, choćby im Maciuś nie wiedzieć ile chciał zapłacić.
— Ach co za szkoda — myślał Maciuś, że moje państwo nie ma własnego portu i własnych okrętów.
A jeśli mam prawdę powiedzieć, pomyślał też Maciuś, że gdyby wybuchła nowa wojna i Maciuś znów ją wygrał, to zagraniczny król musiałby dać mu jeden port na morzu, żeby Maciuś nie potrzebował ich łaski.
Chętnie zostałby Maciuś jakiś tydzień, żeby wypocząć, ale nie mógł: a co będzie, jeśli bez niego wybuchnie wojna; jak sobie poradzi później z czytaniem listów? Przecież miał co dzień czytać sto listów i stu dzieciom dawać podczas audjencji wszystko, co im potrzebne.
— Trzeba wracać — mówi Maciuś do Bum–Druma, pokazuje na wielbląda, macha ręką na północ.
Bum–Drum zrozumiał.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.