dali mu do trzymania miotłę, zrobili mu oczy z węgla i nos z marchwi. Raz wraz wbiegał Maciuś do królewskiej kuchni.
— Panie kucharzu, proszę o dwa węgielki.
— Panie kucharzu, proszę o marchew na nos dla bałwana ze śniegu.
Kucharz był zły, bo za Maciusiem wpadali wszyscy chłopcy, a że w kuchni było gorąco, więc śnieg topniał, i brudziła się podłoga.
— Dwadzieścia osiem lat jestem królewskim kucharzem, ale takiego chlewa w mojej kuchni jeszcze nie pamiętam — mruczał kucharz i gniewnie poganiał kuchcików, żeby wycierali podłogę.
— Szkoda, że w kraju Bum–Druma niema śniegu — pomyślał Maciuś. — Nauczyłbym dzieci murzyńskie lepić bałwany.
Kiedy już bałwan był gotów, Felek zaproponował jazdę sankami. Były cztery małe saneczki dla dzieci królewskich i cztery kuce. Zaprzężono kuce.
— Sami będziemy powozili — powiedział Maciuś do stajennych. — Będziemy się ścigać na około parku: kto pierwszy pięć razy objedzie cały park.
— Dobrze, — zgodzili się chłopcy.
I już Maciuś siadał do sanek, gdy nagle zobaczył prezesa ministrów, który szedł szybko w ich stronę.
— Pewnie po mnie — posmutniał i westchnął Maciuś.
I tak było naprawdę.
— Przepraszam, stokrotnie przepraszam waszą królewską mość. Jest mi niezmiernie przykro,
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.