Klu–Klu zrobiła źle, że w nocy sama odbiła skrzynię, jedną małpę wypuściła i sama zajęła jej miejsce. Ale Klu–Klu poniosła już karę. Bo nawet dla murzyńskiego dziecka — sześć tygodni jechać w skrzyni z małpami — jest rzeczą bardzo nieprzyjemną. A przecież Klu–Klu nie była zwyczajnem czarnem dzieckiem, a przyzwyczajoną do wygód córką królewską. Zresztą i w skrzyni nie miała tych wygód, co małpy, bo nie mogła dochodzić do okienka skrzyni, przez które dawano im żywność, bo się obawiała, żeby jej nie odkryto w drodze i nie odesłano do domu.
— Królu Bum–Drum, przyjacielu Bum–Drum — powiedział wzruszony Maciuś — możesz być dumny ze swojej córki. Na nic podobnego nie zdobyłaby się nie tylko dziewczynka, ale żaden biały chłopak.
— Mogę ci podarować tę niesforną dziewczynę, którą tak bronisz — powiedział rozłoszczony Bum–Drum.
— Dobrze — zgodził się Maciuś — niech zostanie w moim pałacu, niech się uczy, a gdy zostanie królową, będzie taką samą reformatorką wśród czarnych, jak ja jestem królem–reformatorem wśród białych.
Rzecz dziwna: w godzinę po tej całej awanturze Klu–Klu zachowywała się tak, jakgdyby tu już była bardzo dawno.
A kiedy stary profesor, który znał 50 języków, przemówił do niej po murzyńsku i wytłomaczył, co chce z nią zrobić Maciuś — odpowiedziała odrazu:
— Ja tak samo myślałam. Mój złoty, lwi, krokodylowy profesorze, tylko zaraz zacznij mnie
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.