ciuś ma góry, lasy, miasta, pola, ale nie ma morza, ani okrętów. A teraz, kiedy zaprzyjaźnił się z afrykańskimi królami, koniecznie port mu potrzebny.
— I ja tak myślę — odparł siwy król. — Ale na to może się znaleźć rada. W ostatniej wojnie Maciuś nas zwyciężył i przerwał wojnę, nie żądając od nas nagrody. To było bardzo szlachetnie z jego strony. Ale teraz na nas kolej, żeby pokazać, że potrafimy być wdzięczni. Prawda mój synu, że bez szkody dla siebie możemy ustąpić Maciusiowi część naszego morza i jeden port.
— A za okręty Maciuś nam zapłaci — prędko dokończył syn. — Ma przecież tylu bogatych przyjaciół.
— Ależ najchętniej w świecie — ucieszył się Maciuś.
Wezwano natychmiast ministra spraw zagranicznych i sekretarza stanu, napisano odpowiedni papier, który podpisali wszyscy królowie. Mistrz ceremonji przyniósł skrzynkę, i Maciuś przyłożył drżącą ręką pieczęć.
Był najwyższy czas kończyć, bo właśnie zapalali fajerwerki.
Było na co patrzeć. Całe miasto wyległo na ulice. Park zajęty był przez posłów, wojsko i urzędników. Osobno zajmowali miejsce dziennikarze, którzy z całego świata zjechali się, aby opisywać te cuda do swoich gazet. Na balkonach, oknach i na tarasie pałacu zebrali się królowie. Część dzikich królów wdrapała się na dach, żeby lepiej widzieć.
Oto płonie wieża. Bengalskie ognie, rakiety,
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.