— I koń.
— I żeby każdy miał dziesięć morgów ziemi.
Tak trwało z godzinę, a dziennikarz tylko się uśmiechał i wszystko zapisywał. Dzieci ze wsi z początku się wstydziły, ale potem też zaczęły mówić.
Zmęczyło Maciusia to posiedzenie.
— No dobrze, wszystko zapisali, ale co dalej robić?
— Trzeba ich wychować — powiedział dziennikarz. — Jutro napiszę do gazety sprawozdanie i wytłomaczę, co można i czego nie można zrobić.
Przechodził akurat przez korytarz chłopak, który chciał, żeby wcale nie było dziewczyn.
— Panie pośle — pyta się dziennikarz — co panu dziewczynki przeszkadzają?
— Bo na naszem podwórku jest jedna dziewczyna, to z nią rady nie można dać sobie. Sama zaczepia, a jak jej coś zrobić, żeby ją tylko ruszyć, zaraz zaczyna wrzeszczeć i leci na skargę. I ona tak ze wszystkimi. Więc myśmy uradzili, żeby z nią był koniec.
Dziennikarz zatrzymał drugiego posła:
— Dlaczego pan, panie pośle, nie chce, żeby pana całować?
— Żeby pan miał tyle ciotek, co ja, toby się pan nie pytał. Wczoraj były moje imieniny, to mnie tak wyśliniły, że zwymiotowałem całą leguminę z kremem. Jak dorośli lubią się lizać, niech się sami całują, a nam niech dadzą spokój, bo my tego nienawidzimy.
Dziennikarz zapisał.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.