Więc wyszło prawo, że za naukę płaci się tak samo, bo nauka — to także praca. I wyszło prawo, że dzieci będą wszystko robiły, a dorośli mają chodzić do szkoły.
Było strasznie dużo zamieszania, bo chłopcy najwięcej chcieli być strażakami, szoferami, a dziewczynki chciały być sklepowemi w sklepach z zabawkami i w cukierniach. A niektórzy, jak to zawsze bywa, głupstwa mówili: jeden chłopak chciał być katem, a jeden chciał być indjaninem, a jeden warjatem.
— Przecież wszyscy nie mogą robić tego samego.
— To niech kto inny robi. Dlaczego ja mam robić to, czego inni nie chcą.
I w rodzinach dużo było sporów, jak dzieci oddawały rodzicom swoje książki i kajety.
— Wy zniszczyliście książki i poplamiliście kajety, a teraz będą na nas krzyczeli, że jesteśmy brudasy — mówi mama.
— Zgubiłeś ołówek, a teraz nie mam czem rysować, i nauczycielka będzie się gniewała — mówi ojciec.
— Śniadanie się spóźniło, to napisz mi teraz zaświadczenie, że się przez śniadanie spóźnię do szkoły — mówi babcia.
A nauczycielki bardzo się cieszyły, że choć trochę wypoczną, bo dorośli są spokojniejsi.
— Damy dzieciom przykład, jak trzeba się uczyć — mówiły.
A byli tacy, co się śmieli z tego wszystkiego, byli weseli i cieszyli się, że jest coś nowego.
— Przecież i tak długo nie potrwa — mówili wszyscy.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.