Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie — i wszystkie wilki wyleciały. W mieście ludzie tacy nastraszeni, że nikt nie chce wyjść na ulicę.
— Nawet mój koń nie chciał jechać, aż musiałem go bić żelazną szpicrutą — mówił posłaniec.
— A po co było wypuszczać wilki?
— To nie wina dzieci — mówi konny posłaniec. Dozorcy poszli do szkoły, a nic nie powiedzieli dzieciom, które ich miały zastąpić, że klatki otwierają się na mechaniczne rygle. Więc one nie wiedziały i otworzyły.
— A ile było wilków?
— Dwanaście. A najgorszy jeden. Zupełnie nie wiem, jak go teraz złapać?
— A gdzie są te wilki?
— Niewiadomo: uciekły. Ludzie mówią, że je widzieli na mieście, że biegają po ulicach. Ale nie można wierzyć, bo są przestraszeni i każdego psa nazywają wilkiem. Już puścili plotkę, że wszystkie zwierzęta uciekły z klatek. Jedna kobieta przysięgała się, że ją gonił tygrys, hippopotam i dwa węże — okularniki.
Kiedy się dowiedziała o tem Klu–Klu, zaraz wypytała się, co to za zwierzęta wilki, bo w Afryce niema wilków, więc ich nie znała.
— Czy one ryczą, jak mają napaść?
— Czy skaczą?
— Czy chwytają zębami, czy drą pazurami? Czy napadają zawsze, czy jak są głodne?
— Czy są odważne, czy tchórzliwe?
— Czy mają dobry słuch, węch, wzrok?