baczył, że został sam jeden, więc dał susa i gdzieś popędził.
Klu–Klu zeskoczyła z drzewa.
— Prędzej — krzyczy — nie dać mu uciec z ogrodu.
Ale było już zapóźno. Wilk jak oszalały wybiegł na miasto. I teraz mieszkańcy już naprawdę widzieli, jak wilk biegnie przez ulicę, a za nim Klu–Kiu i dziesięć murzynów. Na samym końcu dopiero szedł Maciuś. Gdzie było jemu ścigać się z dzikusami. Spocony, zmęczony, ledwo trzymał się na nogach. Aż go jakaś poczciwa staruszka poprosiła do swego mieszkania i dała mleka i bułki.
— Jedz — królu Maciusiu — mówi, dobry ty jesteś król. Ja mam osiemdziesiąt lat, różnych królów widziałam. Byli gorsi, byli lepsi. A takiego jak ty nie było. I o nas starych pomyślałeś, dałeś nam szkołę, takie dobrodziejstwo, i jeszcze nam płacisz za naukę. Mam syna w dalekich krajach, on pisze do mnie co pół roku, a ja chowam listy, ale ich czytać nie umiem. A dać do przeczytania obcym ludziom nie chcę, bo może tam jest jaka tajemnica, a może mnie oszukają i co innego powiedzą. A teraz będę mogła się dowiedzieć, co się z nim dzieje. A nauczycielka powiedziała, że jak się postaram, za dwa miesiące sama będę mogła do niego napisać. To się dopiero mój chłopak ucieszy.
Wypił Maciuś mleko, pocałował staruszkę w rękę, podziękował i poszedł.
A wilczur tymczasem wskoczył do kanału i tam siedzi. A Klu–Klu chce tam wleźć.
— Coo? nie pozwolę — krzyczy Maciuś. — To jest
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.