wie tak prędko o wojnie, ani nie będzie mógł wysłać wojska tyle, ile potrzeba.
Tak myślał syn starego króla i wcale się nie spieszył. Niech wojsko się nie męczy, żeby mogło stoczyć bitwę przed stolicą Maciusia. Bo jasne było, że jedna bitwa być musi.
Idą wojska, idą, idą, nikt ich nie zatrzymuje. Ludność widzi, że nikt jej nie broni, zresztą zagniewani na Maciusia — nie tylko się nie bronią, ale nawet się cieszą i witają nieprzyjaciela, jak zbawcę.
— Hajda dzieci do szkoły, skończyły się Maciusine rządy…
Aż tu nagle ktoś idzie i powiewa białą chorągwią:
— Acha, już się Maciuś dowiedział o wojnie.
Przeczytał młody król list Maciusia i zaczął się śmiać.
— Oho, hojny wasz Maciuś, połowę złota mi daje. Taki prezent, ho — ho! ktoby się nie połakomił.
— Co mam odpowiedzieć mojemu królowi? Jeżeli połowa złota za mało, możemy dać więcej. Proszę o odpowiedź.
— No to powiedz swojemu Maciusiowi, że z dziećmi się nie układa, a ich się — bije. I więcej mi żadnych listów nie przynoś, bo i tobie może się dostać. Ruszaj a żywo!
List Maciusia rzucił na podłogę i podeptał nogami.
— Wasza królewska mości, prawo międzynarodowe wymaga, żeby na listy królewskie odpisywać.
— No dobrze, więc odpiszę.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/338
Ta strona została uwierzytelniona.