mało i armat mało. Ale bronić się łatwiej, niż napadać. A przytem jest blizko stolicy i ma wszystko blizko. A my musimy zdaleka przywozić. Sami nie damy rady. Przyjaciel żółtych królów musi nam przyjść na pomoc.
— Musi nie musi. On mnie niebardzo lubi. A zresztą jak przyjdzie na pomoc, trzeba się z nim dzielić.
— No trudno.
— A może lepiej było wziąć połowę złota samemu i przerwać wojnę — pomyślał młody król.
— A no, stało się. — Więc szpieg zaraz wyjechał do stolicy króla — przyjaciela żółtych królów i zaczyna go namawiać, żeby wystąpił przeciw Maciusiowi.
Ale ten nie chce:
— Maciuś nic mi złego nie zrobił.
Dopiero szpieg zaczyna go namawiać.
— Powinien wystąpić, bo i tak Maciuś przegra wojnę. Przecież młody król jest już koło stolicy. Jeżeli tyle drogi sam uszedł, i teraz sobie sam poradzi. I co wtedy? Wszystko weźmie dla siebie. Młody król wcale nie potrzebuje pomocy, tylko chce, żeby królowie po równu się podzielili, żeby nie było zazdrości.
— Więc dobrze: poradzę się jeszcze ze smutnym królem. Albo razem wystąpimy, albo żaden.
— Jak długo mam czekać na odpowiedź?
— Trzy dni.
— Dobrze.
Pisze więc przyjaciel żółtych królów do smutnego króla, co on chce robić, a tu przychodzi odpowiedź, że smutny król jest ciężko chory i nie
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/341
Ta strona została uwierzytelniona.