Maciuś się stropił.
— To byłoby straszne: znalazł z takim trudem przyjaciela. I oto z jego Maciusia winy — ten przyjaciel ma być ze skóry odarty. Nie, zaprawdę, zbyt to już wielkie niebezpieczeństwo.
— No, a jakże teraz wrócisz do domu? — zapytał niespokojnie Maciuś.
— Niech wasza królewska mość się oddali: ja sobie jakoś poradzę.
Maciuś uznał słuszność tej rady i wyszedł z zarośli. Czas był po temu najwyższy, bo zagraniczny guwerner, zaniepokojony nieobecnością króla, bacznie rozglądał się po królewskim ogrodzie.
Maciuś i Felek działali wspólnie teraz, choć przedzieleni kratą. Maciuś wzdychał często w obecności doktora, który co tydzień ważył go i mierzył, żeby się przekonać jak rośnie mały król i kiedy będzie już duży; żalił się na samotność i raz nawet wspomniał ministrowi wojny, że bardzo chciałby się uczyć musztry.
— Może pan minister zna jakiegoś plutonowego, któryby mógł mi udzielać lekcji.
— Owszem, chwalebne jest dążenie Waszej królewskiej Mości, by zdobyć wiadomości wojskowe. Dlaczego jednak ma to być plutonowy?
— Może być nawet syn plutonowego, — powiedział Maciuś uradowany.
Minister wojny zmarszczył brwi i zanotował żądanie króla.
Maciuś westchnął: wiedział już co mu odpowie:
— Żądanie waszej kr. mości wniosę na najbliższe posiedzenie rady ministrów.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.