Ale i to życzenie Maciusia nie miało się spełnić. Zamiast minuty cierpień, gotował mu los srogi całe godziny upokorzeń i bólu, a potem lata bolesnej pokuty.
Wojsko się poddało, z całego państwa Maciusia jedno zostało tylko wolne miejsce: kwadrat, gdzie stała klatka ze lwami.
Probowano zająć budynek siłą, ale nadaremnie. Probowano wysłać parlamentarjusza. Ale wystarczało, że szedł do Maciusia, jak to jest we zwyczaju, pod osłoną białej flagi, żeby właśnie dlatego otrzymać dwie śmiertelne rany: kula zdruzgotała mu czaszkę, a strzała Klu–Klu przeszyła serce.
— Zabił parlamentarjusza.
— Podeptał prawo międzynarodowe.
— Popełnił zbrodnię.
— To rzecz niesłychana.
— Stolica musi być ukarana surowo za zbrodnię swego króla.
Ale stolica przedtem już powiedziała:
— Maciuś nie jest naszym królem.
Kiedy aeroplany nieprzyjacielskie zaatakowały miasto, zebrali się obywatele miasta bogaci i znakomici na naradę.