Z trudem oderwali go żołnierze od króla. Cóż z tego: żal był spóźniony.
— Dobrej nocy wam życzę panowie sędziowie — powiedział Maciuś i po królewsku poważnie i spokojnie wyszedł z sali.
Dwudziestu żołnierzy z gołemi szablami prowadziło go przez korytarz i podwórze do celi.
Położył się zaraz na swym sienniku na ziemi i udawał, że śpi.
Przyszedł ksiądz, ale żal mu było budzić śpiącego. Pomodlił się, zmówił zwykły pacierz za skazanych na śmierć i wyszedł.
Maciuś udawał, że śpi, a o czem myślał i co czuł tej nocy, jego było tajemnicą.
∗ ∗
∗ |
Prowadzą Maciusia.
Idzie środkiem ulicy w swych złotych kajdanach. Ulice obstawione wojskiem. A za kordonem wojska mieszkańcy stolicy.
Dzień był piękny. Słońce świeciło. Wszyscy wyszli na ulicę, aby poraz ostatni spojrzeć na swego króla. Wielu miało łzy w oczach. Ale Maciuś tych łez nie widział. Byłoby mu lżej iść na miejsce kaźni.
Ci, którzy kochali Maciusia, milczeli, bo się bali wyrazić mu głośno wobec wroga swoją miłość i szacunek. Zresztą co mieli wołać. Przyzwyczaili się krzyczeć: „vivat — niech żyje“. Ale jakże teraz mieli wołać, kiedy król idzie na śmierć skazany?
Zato krzyczeli — i to głośno — różni pijacy i włóczęgi, którym młody król umyślnie kazał wydać wódkę i wino z królewskiej piwnicy Maciusia: