Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak upłynęły trzy dni. I król Maciuś napróżno czekał, kiedy go wreszcie wezwą. Bo przecież nie na to jest wojna, żeby królowie uczyli się gramatyki, pisali dyktando i rozwiązywali zadania arytmetyczne.
Mocno zafrasowany szedł Maciuś po ogrodzie, gdy usłyszał znane hasło kukułki.
Chwila — i ma w ręku cenny list od Felka.
„Jadę na front. Ojciec się upił, tak jak zapowiedział, ale zamiast położyć się spać, zaczął szykować wszystko do drogi. Nie znalazł manierki, składanego noża i pasa do patronów. Myślał, że to ja wziąłem — i sprał mnie na całego. Dziś albo jutro w nocy uciekam z domu. Byłem na kolei. Żołnierze obiecali mnie wziąć ze sobą. Jeśli wasza kr. mość chce mi dać jakieś polecenie, czekam o godz. 7–ej. Przydałaby mi się na drogę kiełbasa, najlepiej suszona, flaszka wódki i trochę tytuniu“.
Przykre to, gdy król musi się chyłkiem wymykać z pałacu, jak rzezimieszek. Gorzej, gdy tę wycieczkę poprzedza równie potajemna wyprawa do stołowego pokoju, gdzie jednocześnie ginie butelka koniaku, puszka z kawiorem i wielki kawał łososia.
— Wojna! — myślał Maciuś. Przecież na wojnie zabijać nawet wolno.
Maciuś był bardzo smutny, a Felek promieniał:
— Koniak lepszy jeszcze od wódki. Nie szkodzi, że nie ma tytuniu. Felek nasuszył sobie liści, a potem dostawać będzie zwykłą porcję żołnierską. Dobra nasza. Szkoda tylko, że głównodowodzący wojskami — fujara.
— Jakto fujara — kto taki?