wybrać na wojnę to trzeba być mazgajem, — wyrwało się Felkowi.
— Albo bohaterem, — odparł urażony Maciuś.
Felek ugryzł się w język: zapomniał, że Maciuś jest bądź co bądź królem. Ale gniew go ogarnął, że deszcz akurat pada, że gdzieś mu się wynieśli znajomi żołnierze, którzy ukryć go w swoim wagonie obiecali, że wreszcie wziął Maciusia, nie uprzedziwszy go dokładnie, co wziąć powinien na drogę. Felek dostał wprawdzie w skórę od ojca, ale ma manierkę, nóż składany i pas, bez którego na wojnę żaden rozsądny człowiek się nie wybiera. A Maciuś, o zgrozo, w lakierowanych pantoflach i z zielonym krawatem, który źle zawiązany w pośpiechu i wymazany błotem, nadawał twarzy Maciusia tak żałosny widok, że Felek roześmiałby się, gdyby nie wiele trwożnych myśli, które mu może zbyt późno przyszły w tej chwili do głowy.
— Felek, Felek! — rozległo się nagle wołanie.
Zbliżył się do nich duży chłopak, także ochotnik, ubrany już w płaszcz żołnierski, prawie żołnierz prawdziwy.
— Umyślnie tu czekałem. Nasi już są na dworcu; za godzinę ładują. Prędzej.
— Jeszcze prędzej! — pomyślał król Maciuś.
— A to co za lala — z tobą? — zapytał, wskazując Maciusia.
— Tak, widzisz, później ci powiem. To długa historja; musiałem go wziąć.
— No — no, wątpię. Gdyby nie ja, ciebie by pewnie nie wzięli. A ty jeszcze z szczeniakiem.
— Nie pyskuj, — gniewnie odpowiedział Fe-
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.