— A tybyś może chciał jeszcze więcej jak jednego. I z takim jednym dosyć kramu.
Maciuś uszom własnym nie wierzył. Tyle się nasłuchał o miłości narodu do króla, a szczególniej wojska. Jeszcze wczoraj myślał, że musi się ukrywać, żeby z nadmiaru miłości nie wyrządzili mu szkody; a teraz widzi, że gdyby odkryto, kim jest, nie wzbudziłoby to wcale zachwytu.
Dziwne: wojsko jedzie bić się za króla, którego nie lubi.
Bał się Maciuś, żeby czego na ojca nie powiedzieli. Ale nie: nawet go pochwalili:
— Nieboszczyk nie lubił wojen. Sam nie chciał się bić i narodu do wojny nie zmuszał.
Uwaga ta przyniosła pewną ulgę zbolałemu sercu Maciusia.
— I po prawdzie — co król będzie robił na wojnie. Prześpi się na trawie — zaraz kataru dostanie. Pchły mu spać nie dadzą. Od zapachu żołnierskiego sukna głowa go rozboli. I skórę mają delikatną — i nosy delikatne.
Maciuś był sprawiedliwy. Nie mógł nie przyznać, że mają rację.
Wczoraj spał na trawie — i ma naprawdę katar. I głowa go boli — i skóra cała nieznośnie swędzi.
— No chłopcy, dajcie pokój — i tak nic nie wymyślimy. Lepiej sobie co wesołego zaśpiewać.
— Jedziemy! — krzyknął ktoś.
I naprawdę pociąg dość szybko ruszył. Bo tak się jakoś dziwnie składało, że ile razy kto powiedział, że pociąg stać będzie długo, pociąg ruszał nagle — i żołnierze wskakiwali w biegu, a niejeden nie zdążył i zostawał w drodze.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.