— Uczą nas tak w drodze, żeby się nie gapić, — domyślał się któryś.
Zajechali na większą stację. I naprawdę się okazało, że przejeżdżać będzie jakaś wielka figura. Flagi — warta honorowa, jakieś damy biało ubrane i dwoje dzieci z pięknemi bukietami.
— Królewskim pociągiem jedzie na front sam minister wojny.
Znów postawili pociąg na sąsiedniej linji, gdzie stali całą noc, którą Maciuś przespał kamiennym snem. Głodny, zmęczony i smutny — spał Maciuś, i nic mu się nie śniło.
Od świtu czyszczono i myto wagony, — porucznik biegał i sam wszystkiego doglądał.
— Trzeba was schować, chłopcy, bo będzie krewa, — powiedział kapral.
I Felek z Maciusiem zostali przyjęci do ubogiej izdebki zwrotniczego. Poczciwa żona zajęła się wojakami. Ciekawa też była, myśląc, że od małych więcej się czego dowie.
— Oj, dzieci, dzieci — biadała — i poco wam to było. Nie lepiej chodzić do szkoły. Dawno wojujecie? Gdzie byliście, — dokąd jedziecie?
— Dobra pani gospodyni — chmurnie odpowiedział Felek. — Ojciec nasz jest plutonowy. I tak nam na odjezdnem powiedział: dobry żołnierz nogi ma do marszów, ręce do karabina, oczy do patrzenia, uszy do słuchania, a język na to, żeby go trzymać za zębami, dopóki ich łyżka nie otworzy z zupą żołnierską. Żołnierz jednym karabinem jednej broni głowy. A jednym głupim językiem zgubić może nie tylko własną głowę, ale — całego
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.